wtorek, 22 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY


            Brązowowłosa czarownica szła razem z mężem i pięcioletnim synkiem ulicą Pokątną. Chłopiec był bardzo inteligentny, co odziedziczył po matce. Usiedli przy jednym ze stolików w ogródku lodziarni Floriana Foresue’a, obecnie prowadzonej przez jego syna Larry’go.

- Jakie chcesz lody? – spytała kobieta rudowłosego chłopca.

- Ja poplose lody cekoladowe, mamusiu – odpowiedział uśmiechając się.

- A ty, Ron? – spytała męża. – Chcesz coś?

- Kawę. – odpowiedział.

Kobieta wstała i weszła do lodziarni złożyć zamówienie. Wnętrze kawiarni było utrzymane w ciepłych kolorach. Dominującymi była czerwień i czerń, ale mimo to pomieszczenie nie było mroczne, a wręcz przeciwnie – ciepłe i przytulne.

- Witaj Hermino. W czym mogę pomóc?

- Hej Larry. Poproszę małe lody czekoladowe, kawę i sorbet mango.

- 20 knutów.

- Proszę. – wręczyła pieniądze. – Jak u Luny?

- Dobrze. Ciągle zastanawia się nad ślubem. Lista gości ciągle powstaje. Ja chcę bardziej skromne wesele, tak na pięćdziesiąt osób, a ona woli urządzić huczne weselisko. A menu to istny koszmar. Ciągle wymyśla jakieś dziwne potrawy. Nie dociera do niej, że każdy normalny tego nie zje.

- Jak ostatnio wybrałyśmy się z Ginny i Lavander na babski wieczór to ciągle mówiła o weselu. – powiedziała Hermina. – Taka ona po prostu jest.

- Ta jej „dziwność” przyciąga mnie do niej. Kocham ją. – powiedział Larry, nie zauważając jak ubrudził się herbatą, którą popijał. – O cholerka.

- Oj Larry. Idź to zapierz lepiej. – poradziła uśmiechnięta.

 Pożegnała się i zabrała zamówione desery. Postawiła je na stoliku, przed każdym to, co chciał.

            Usiadła obok synka. Zaczęła jeść lody żartując z chłopcem i obserwując męża.

- Co taki jesteś naburmuszony? – spytała uśmiechając się zalotnie.

- Co tak długo? – spytał podenerwowany Ronald.

- Zagadałam się z Larrym… - zaczęła, lecz Ron jej przerwał.

- ZNOWU z kimś flirtujesz? –spytał oskarżycielsko – Zapominasz chyba, że jestem twoim mężem.

- Oj Ron. Ty po prostu jesteś zazdrosny. – powiedziała.

- Weź daj i spokój. – powiedział, wypił kawę i odszedł.

Hermina została sama z synkiem. Kolejna kłótnia. Chciała płakać, jak zawsze. Ciągle, od dwóch lat, się kłócili. Dwa lata temu coś się zmieniło. Przez pierwsze cztery lata małżeństwa Ron był czułym, kochającym mężem. Dbał bardzo o żonę i synka. Poświęcał im całą swoją uwagę. Potem coś się zmieniło. Coraz rzadziej bywał w domu, często wracał pijany, w środku nocy.

- Hugho, zjadaj i wracamy do domu. – powiedziała Hermina.

- Dobrze mamusiu. – powiedział. Parę minut później na stole stały dwa puste pucharki i filiżanka. Naczynia same odleciały do kuchni.

            Kobieta chwyciła synka i teleportowała się pod dom.

            Dom państwa Weasley ’ów znajdował się w magicznej części Londynu. Był duży, z czerwonej cegły. Miał dwa balkony z czarną balustradą oraz taras. Dach z czarnych dachówek. Obok, na tzw. dostawce, był obszerny garaż mający miejsce na dwa samochody.  Z tyłu domu był piękny ogród, pełen różnokolorowych kwiatów, z czego większość stanowiły różne gatunki róż – ulubionych kwiatów pani Weasley. Obok znajdowało się oczko wodne z małym mostkiem, kamienna altanka oraz plac zabaw dla małego Hughona.

            Będąc małą dziewczynką marzyła o takim domku, w którym mieszkałaby z rodziną. Z zamyślenia wyrwał ją głos synka.

- Mamo, co tam stoi? – spytał, pokazując na coś stojące pod drzwiami wejściowymi.

Walizki. – pomyślała Hermina.

- Nic takiego. – powiedziała. – Idź do pani Klark.  Chciałabym porozmawiać z tatusiem na osobności, dobrze?

- Dobze mamusiu.

            Posłusznie poszedł parę domów dalej, do pani Wilmy Klark – starszej kobiety, która często im pomagała, charłaczki. Była ona przyjaciółką profesor McGonagal, obecnej dyrektorki Hogwartu.

            Widząc jak chłopiec wchodzi do domu starszej pani, ruszyła w stronę swojego. Dwie walizki. Otworzyła jedną. Była w szoku, widząc zawartość. Jej ubrania, kosmetyki, dokumenty. W drugiej – rzeczy synka. Zapięła je, zmniejszyła do wielkości pudełek od zapałek i schowała to torebki. Weszła do domu, trzymając różdżkę w pogotowiu.

- Experliarmus. – rozbroił ją Ron. Trzymał jej różdżkę w jednej ręce, a w drugiej swoją celując w Herminę.

- Nie widziałaś walizek? Wynocha.

- Co jak takiego zrobiłam? – spytała. Po jej policzkach spływały łzy. Walizki położyła na podłodze. Nadal były wielkości pudełek od zapałek.

- Ty się jeszcze pytasz? Zdradzasz mnie na prawo i lewo. – krzyknął. W jego oczach malowała się nienawiść.

- Nie prawda. Ja cię NIGDY nie zdradziłam. Nigdy mi to nawet przez głowę nie przeszło. Ty jesteś tym jedynym. Ja tylko rozmawiam ze znajomymi. Mam przecież do tego prawo. A rozmowa to nie zdrada.

- Nie łżyj. Masz minutę by się wynieść. Ciesz się, że was spakowałem. – skierował różdżkę na walizki i je powiększył, a potem znów celował nią w kobietę.

- Jak możesz. Żonę i synka wyrzucać…

- Skąd mam wiedzieć, że to moje? – spytał.

- Jak możesz? Hugho to TWÓJ syn. – zaszlochała.

- 30 sekund. – powiedział spokojnie

- Możesz oddać mi różdżkę? – spytała, mając łzy w oczach.

- Nie. Żegnam SZLAMO. – odpowiedział sucho. – Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem,…

            Wybiegła zapłakana, ciągnąc za sobą walizki. Ron, mężczyzna, którego kocha wyrzucił ją z domu z dzieckiem. Uważał, że go zdradzała… zdradza. Że wmówiła mu ojcostwo. Nieprawda. Ona nigdy nawet nie pomyślała o innym mężczyźnie. Ron był tym jedynym. W dodatku odebrał jej różdżkę. Nie mogła czarować. Jedynie teleportacja. Ale co z tego, jak nie miała dokąd. Do Doliny Godryka, gdzie mieszkali Potterowie? Nie, nie chciała im przeszkadzać. Rodzice? Nie wie gdzie się teraz znajdują. Przed wojną, by ich chronić przed Voldemortem, wymazała im pamięć i wysłała do Australii. Po wojnie nie zdołała jednak ich odnaleźć. Nora? Nie. Chociaż może podrzuci tam synka. Molly i Arthur się ucieszą, że będą mogli zająć się wnukiem. A ona? Może uda jej się przenocować u jakieś mugolskiej koleżanki.

            Ruszyła do domu pani Klark, by odebrać synka. Otarła łzy i zapukała.

- Dzień dobry, skarbie. – zaczęła starsza pani.- Płakałaś? Wejdź.

- Dzień dobry. Nic się nie stało. Chciałam odebrać małego. – powiedziała, przybierając na twarz „maskę”

- Hermionka, widzę. Wejdź. – powiedziała starsza pani. Chwyciła młodą kobietę za rękę i wciągnęła do środka.

            Kobiety przeszły do salonu starszej pani. Cały dom był pełny starych, antycznych mebli i różnych bibelotów. Usiadły na kanapie.

- Gdzie jest Hugho? – spytała Hermina

- Bawi się w pokoju z moimi wnukami. – odpowiedziała charłaczka- Pokłóciłaś się z Ronem?

- Trochę. – powiedziała odwracając wzrok.

- Hugho mówił coś o walizkach. Możesz przenocować u mnie.

- Dziękuję –odpowiedziała. Była wdzięczna kobiecie za pomoc.

            Starsza pani wstała i ruszyła na piętro. Hermiona poszła za nią. Kiedy szły korytarzem pewne drzwi się otworzyły i wyszedł Hugho razem z wnukami starszej pani – Celiny i Marvina. Chłopiec widząc mamę pobiegł do niej z uśmiechem od ucha do ucha.

- Mama!

- Hej skarbie. Co tam?

- Bawiłem się z Celiną i Marvinem. Pokazałem im jak gra sie w tą grę, którą ty mi dalas, tą co ty bawiłaś. Jerki… te kolorowe patycki

- Bierki. – powiedziała Hermiona. – Hugho, dziś nocujemy u pani Klark.

- Dobze, ale dlacego? – spytał

- Bo tak. Idź się pobaw z Celiną i Marvinem.

            Odszedł. Hermiona poszła za panią Wilmą, która podczas rozmowy z matki z synem, zniknęła za drzwiami, pierwszymi po prawej. Weszła do środka. Pokój nie był duży, utrzymany w pastelowych kolorach żółci i błękitu. W centrum pokoju stało dwuosobowe łóżko, zaścielone w kremową pościel. Po prawej były drzwi do łazienki, a po lewej stała stara dębowa szafa. Na wprost było okno, a na podłodze leżał puchowy, granatowy dywan.

- Dziękuję. – powiedziała Hermiona.

- Nie ma za co. – odpowiedziała kobieta. – Hermionko, wiesz o tym, że jesteś dla mnie jak córka.

- Ale mimo wszystko.

- Jest już późno. Połóż się spać. Zawołać małego?

- Jakby pani mogła.

            Kobieta wyszła. Po chwili przyszedł mały Hugho i usiadł na łóżku koło mamy. Przytulił ją.

- Mamusiu.

- Tak skarbie?

- Obiecuję Ci, że wszystko będzie dobze.

            Niby dziecko, a tyle rozumiało. Kłótnie rodziców codziennie. Mały Hugho, bardziej podobny był do matki – inteligentny, czuły, uwielbiał się uczyć. Jej charakter. Ostatnio poprosił mamę, by nauczyła go czytać i pisać. Tak jak ona nie lubił latać na miotle. Ograniczył się jedynie do oglądania meczów quidditcha. Ojcu to się nie podobało. Chłopiec przypominał jedynie ojca z wyglądu – rudowłosą czuprynką.

            Wstał z łóżka, wziął z walizki piżamkę i poszedł do łazienki. Po paru minutach wyszedł i wskoczył pod kołdrę.

- Dobranoc, mamusiu. – powiedział.

- Dobranoc. – odpowiedziała kobieta. – Śpij dobrze. Kolorowych snów.

            Hermiona wstała i zaczęła przeglądać rzeczy, jakie spakował jej mąż. Ubrania małego, parę zabawek, jej ubrania, kosmetyki… Łzy zaczęły jej spływać po policzkach. Jak on mógł? – pomyślała. – Ja go kocham.

            Nagle usłyszała stukanie w okno. Odwróciła się. Czarna sowa… Uer -  sowa Rona. Miał jakąś paczkę i list. Wzięła kartkę i pudełeczko. Otworzyła je, a tam…
 
-------------------
Oto pierwszy rozdział. Chcecie się dowiedzieć, co napisał Ron do Hermiony? Co było w pudełku? Czy Hermiona wróci do Rona? O tym w następnym rozdziale.

3 komentarze:

  1. No więc po pierwsze nienawidzę rona i mam nadzieję, że ona do niego nie wróci!
    Po drugie fajnie piszesz :)
    Fajny rozdział czekam na następny :)
    P.S Jakbyś mogła wyłącz weryfikacje obrazkową :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz. Jestes do tego stworzona. ^^.pysia

    OdpowiedzUsuń
  3. literowki, literowki, literowki....
    poszukaj Bety, dobrze radze :)
    no to co mnie uderzylo najbardziej Hugo, a nie Hugho...

    OdpowiedzUsuń